BUDZIKOM ŚMIERĆ

Leżę i bujam się na hamaku,na cudownej piaszczystej plaży. Ze słomkowym kapeluszem na głowie, z drinkiem w ręku latam niczym balonik wypełniony helem....i wszystko jest takie proste,słoneczne....
rozkładam ramiona i wyciągam do góry głowę i spadam z impetem na ziemię!Coś mnie ciągnie i śpiewa radośnie do ucha: ,, tuturu dont worry, be happy,,....odwracam się,buntuję.....a on głośniej: ,,tuturu...,,
Nie reagując na to co mówię :,, zamknij się!,,, bez zmiany tonu radośnie śpiewa...w kółko to samo.Szlak, by to! Czas wstawać. Jednym okiem patrzę na niego...wyraźnie nabzdyczona....podnoszę się ( wcale nie jak skowronek). Nie lubię już tej piosenki, nie lubię swojego telefonu, nie lubię zegarków.....budzikom śmierć!
Wstaję powolnym krokiem,szurając kapciami po podłodze ( jakbym liczyła na to,że ktoś się zlituje i powie: wracaj do łóżka!...tylko nie wiem kto?!) schodzę na dół i odprawiam swój rytualny, codzienny obowiązek.
Najpierw włączam wodę,sypię dwie łyżeczki kawy do dużego kubka i idę do łazienki. Myję buzie,ręce i zęby. Wracam do kuchni,zalewam kawę wrzątkiem,ale tylko do połowy....resztę zalewam mlekiem. Łapię kubek,biorę łyka i idę na górę. Siadam przy toaletce, biorę kolejny łyk kawy i patrzę na siebie z politowaniem. Wzdycham ciężko, znów biorę łyk kawy i zaczynam się szykować. Najpierw woda termalna,potem kremy, podkład, róż na policzki, maluję rzęsy,a usta smaruje balsamem. Włosy zaczesuje do góry w koka-na nic więcej mnie dziś nie stać. Wstaję, idę do szafy.....i biorę chyba ze trzy łyki kawy.
W co ja mam się ubrać? Sekundę,może dwie stoję w bezruchu...po czym łapię za jeansy i t-shirt. Nie mam czasu,by coś wymyślać .....i tak straciłam 15 minut na kłócenie się z budzikiem.
Ostatnie spojrzenie w lustro.....szybkie buziaki dla tych szczęśliwców co śpią...i idę znów na dół.
Dalej jak automat....wyjmuję z szafki miskę,wsypuję płatki, zalewam mlekiem i wstawiam do mikrofali na podgrzanie.W międzyczasie myję i smaruje kremem ręce.
Jest za pięć w pół do.......kurde....późno. Biorę łyżkę i jem, jednocześnie sprawdzając facebooka...ktoś wysłał dzieciaki do szkoły, Ci są w drodze do pracy, ten ma imieniny,a ta urodziny....czyli wszystko w normie. Dojadam śniadanie,dopijam kawę, marudzę do siebie,że dziś idę wcześniej spać, bo  jestem zmęczona. Dobrze,że pogoda na dworze dopisuje i mimo tego,że jest wrzesień, temperatura dobija do 22 stopni....Droga do pracy jest całkiem spokojna, jedno rondo,potem dwa tunele,znowu kilka rond i jestem na miejscu. Zaciągam ręczny,wyłączam silnik, głośno wzdycham i mówię,że mi się nie chce.
Do pracy wchodzę z wielkim uśmiechem na buzi,ładnie się witam,pytam jak się mają i jak minął weekend. Odkładam torebkę,a na blacie znajduję listę rzeczy,które muszę dziś zrobić. W duszy tupię nogami i przewracam oczami. Jak mi się dziś nic nie chce!
                                                                         ---

Czas w pracy jakoś minął. Wolno ,bo wolno,ale mój humor też uległ zmianie. Żegnam się ze wszystkimi i również z uśmiechem na buzi ( tym razem takim szczerym) wychodzę. Pełną piersią oddycham i zaciągam łyk świeżego powietrza, przy bardzo ruchliwej ulicy w mieście.
Słonko pięknie świeci,nie ma nawet wiatru. Po porannym zmęczeniu ani śladu. Zastanawiam się co by tu porobić przez resztę dnia. Wracam do domu i witam się ze swoją małą pociechą.
Łapię za szelki i smycz i wołam do psa:  Lazy, idziemy na spacer...
Okolica jest piękna,a pogoda cudna.....
a po powrocie do domu,obejrzę jakiś dobry film... :)






































Zdarza Wam się mieć taki humor z rana?:)
Do usłyszenia!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

JAZZOWE NUTKI

SPA

BAŁAGAN